Rozdział 2: Wataha Krwawego Bólu

- Co się ostatnio z tobą dzieje? - spytała wystraszonym tonem Luisa Clarnes.

Nina siedziała niczym żywy trup obejmując dłońmi kubek z ciepłą kawą. Uniosła głowę i spojrzała na matkę.

- Źle spałam - odpowiedziała i pociągnęła z radością łyk. Miała wrażenie, że brakuje jej hektolitrów kofeiny.

- Od pół roku? - zdziwiła się kobieta i położyła otwartą dłoń na czole Niny. - Nie masz gorączki.

- Mamo, daj spokój - zirytowała się i odsunęła od siebie rękę matki. - Nic mi nie jest. Po prostu ta szkoła mnie wykańcza.

Luisa popatrzyła na córkę wzrokiem mówiącym 'i tak ci nie wierzę', ale postanowiła odpuścić. Tym razem. Do kuchni wszedł ojciec Niny - Kevin - i ciężko usiał na krześle, które niebezpiecznie zaskrzypiało.

- Masz, kochanie - rzekła Luisa podając mężowi kawę. - Coś nie tak w pracy?

- Nic nie mów - odparł naburmuszonym głosem. - Od dwóch dni jeden z naszych najlepszych pracowników nie daje o sobie znaku życia. Nigdy tak nie robił.

Nina starała się nie myśleć o tym, co nasunęła jej wyobraźnia. Ale była prawie pewna, że owy pracownik właśnie trawił się w żołądku któregoś z wilkołaków. Kto wie, może nawet u Caleba. Nic ją nie zdziwi. Jednakże nie dała nic po sobie poznać. Nadal spokojnie siorbała kawę i tylko zerkała to na matkę, to na ojca.

- Jakie masz plany na dzisiejszy wieczór? - zapytał pan Clarnes najwyraźniej pragnąc zmienić temat.

- Mam zamiar iść na plażę z Eve, Teganem i Tiną.

- Tylko nie wracaj zbyt późno. Ponoć po zmroku w Laval nie jest bezpiecznie.

No co ty nie powiesz, pomyślała, dziwnie byłoby czuć się bezpiecznie w mieście pełnym wilkołaków, wampirów i innych kreatur, od których na samą myśl chciało jej się zwrócić obiad i śniadanie.

- Dobrze, będę w miarę wcześnie - powiedziała tylko. - Chyba, że będziemy nocować u kogoś z nich - dodała.

Poranek był ciepły, słońce grzało ją w twarz. Jeszcze niecały miesiąc, pomyślała i ruszyła przed siebie. Blood Moon High School było największym budynkiem w całym Laval oraz jedynym miejscem, gdzie ludzie i wilkołaki żyli w jako takiej zgodzie. Wokół kręciło się mnóstwo uczniów szukających swoich znajomych, by się gdzieś zaszyć i potajemnie zapalić lub wypić. Nina odwróciła szybko wzrok od obściskującej się pary. Jeszcze nie tak dawno to ona tuliła się tak do Caleba wzbudzając w Caroline zazdrość. Ale teraz role się odwróciły...

Ruszyła na pierwsze piętro, gdzie miała odbyć się lekcja literatury angielskiej. Spojrzała na tablicę, na której widniał temat 'tragedia Romea i Julii'.

- Świetnie, lepiej trafić nie mogłam - burknęła pod nosem i zajęła swoje miejsce obok Eve.

- Przecież pani Smith tydzień temu prosiła, abyśmy przypomnieli sobie Szekspira - zauważyła i podała przyjaciółce drugi egzemplarz 'Romea i Julii'. - Wiedziałam, że zapomnisz więc ci wypożyczyłam.

- Dzięki - syknęła i odebrała od przyjaciółki książkę.

Przeniosła wzrok gdzie indziej, na miejsce przy oknie. Caro siedziała na kolanach Caleba, bawiła się jego włosami i mówiła coś ze śmiechem. Ale on... on nie wyglądał na zadowolonego. Krótko odpowiadał albo tyko kiwał głową. Najwyraźniej jemu też nie podobał się dzisiejszy temat.

Cała klasa umilkła, gdy do sali wkroczyła pani Smith. Była piękną i młodą kobietą, która kochała sztukę ponad wszystko. Jednakże należała również do tych dziwnych osób w wyniku czego zamiast z facetem, mieszkała z jedenastoma kotami. Nina ukradkiem zerknęła jeszcze raz na ławkę przy oknie i z dziwną radością stwierdziła, że Caroline zaprzestała miziania el Lupusa. Mimo to, on trzymał swoją rękę na jej udzie, co jednak nieco rozzłościło dziewczynę.

- Witajcie. Mam nadzieję, że spełniliście moją prośbę i na dzisiaj jesteście przygotowani - zaczęła Smith i widząc, że nikt nie zaprzecza, rozpromieniła się. - Chyba każdy z nas zna historię Romea Monteki i Julii Capuletti. Nie trzeba być miłośnikiem Szekspira, aby wiedzieć, iż historia ta kończy się tragicznie. Wszystko przez nienawiść między dwoma zwaśnionymi rodami między którymi narodziło się prawdziwe uczucie. Niestety, zostało odrzucone. Dlaczego?

Było to pytanie retoryczne, ale z końca sali dobiegł cichy szept.

- Ponieważ Monteki i Capuletti nie chcieli się pogodzić - rzekła Eve. - Przez to ich własne dzieci musiały ukrywać swoje uczucia, co niestety ich zabiło - dokończyła.

- Zgadza się, Eve - przytaknęła Smith. - Romeowi i Julii nie dane było być ze sobą naprawdę. Nikt nie był w stanie im pomóc. Jedynymi sprzymierzeńcami był ojciec Laurenty i piastunka Julii, ale oni nie mogli sprzeciwiać się losowi. Dobrze, otwórzcie swoje książki na ostatniej scenie. Nino, przeczytaj proszę ostatnią wypowiedź Capulettiego.

Dziewczyna przełknęła ślinę. Czuła na sobie wzrok całej klasy, łącznie z Calebem. Wzięła głęboki oddech i zaczęła czytać:

Tak i Romeo stanie przy swej żonie;
Dzieląc za życia, złączmy ich po zgonie.
Ponurą zgodę ranek ten skojarzył;
Słońce się z żalu w chmur zasłonę tuli;
Smutniejszej bowiem historii nie zdarzył
Los jak historia Romea i Julii.1


Nie od razu zdała sobie sprawę, że po jej policzkach cieknął łzy. Zrozumiała to dopiero wtedy, gdy Eve podała jej chusteczkę.

- Dziękuję - wyszeptała i z wdzięcznością przyjęła całą paczkę.

- Dobrze. Jak mogliśmy posłuchać, do pojednania doszło dopiero po śmierci kochanków. Jednakże, czy ta tragedia była konieczna?

- Nie - rzekła stanowczo Eve i wdała się w dyskusję z panią Smith, która trwała aż do dzwonka. Skończyło się tym, że dostała A za pracę na lekcji i znajomość lektury.

Nina podniosła się szybko i niemalże wybiegła z klasy. Cały czas miała w głowie cytat, który przeczytała. Ktoś chwycił ją od tyłu. Ze strachu zamachnęła się i walnęła Caleba z całej siły w twarz zostawiając na jego policzku wielki czerwony ślad, który po chwili zaczął zanikać.

- Ałć - syknął i roztarł policzek.

- Wybacz - pisnęła, ale natychmiast przyjęła postawę bojową. Nie chciała mu pokazać, że jest słaba i tęskni. Pragnęła, żeby dostrzegł w niej odważną dziewczynę, wojownika. - Zasłużyłeś.

- A niby za co? - zapytał wciąż trzymając dłoń na policzku.

- Gdybyś się tak nie skradał, nie dostał byś w twarz - wyjaśniła, odwróciła się i odeszła. Wcale nie zdziwiło ją to, że po chwili Caleb szedł obok niej.

- Dobrze się czujesz? - Zapytał. - Na zajęciach wydawałaś się przejęta.

- A co cię to do jasnej cholery interesuje? - zapytała wcale na niego nie patrząc mimo tego, że aż ją korciło. - Lepiej wracaj do swojej Caroline, bo jeszcze zacznie wszystko rozwalać w ataku szału.

- No entiendo - rzekł.

- Nie popisuj się. Ostatnio długo siedzę nad hiszpańskim i idzie mi coraz lepiej, idiota.

- Widzę, że rzeczowniki obrażające moją osobę idą ci znakomicie. Zawsze jakiś początek - drażnił się z nią, a ona się uśmiechnęła. - Powiesz, co miałaś na myśli?

- To, że chyba najlepszym zajęciem dla Caro jest obmacywanie cię.

- Zazdrosna? - zapytał unosząc brew.

- A czy to sobie przypadkiem nie za bardzo schlebiasz?

- Nina, proszę cię. Nie zachowujmy się jak dzieci - rzekł zatrzymując ją i zmuszając, by spojrzała mu w oczy. - Bądźmy przyjaciółmi - poprosił.

Tak, powiedz tak! krzyczał jakiś głos w jej głowie. Jednak rozsądek był głośniejszy.

- I jak ty to sobie wyobrażasz? Jako mój chłopak jesteś dla mnie zagrożeniem, a jako przyjaciel już nie? - zapytała dumna z siebie.

Caleb się zawahał. Przygryzł dolną wargę i zaczął rozmasowywać kark. Zawsze tak robił, gdy się nad czymś zastanawiał.

- No dobrze. Nie rozstałem się z tobą ze względu na... niebezpieczeństwo - wyznał wreszcie. - Zostałem do tego zmuszony. Bo widzisz...

- Wiem - przerwała mu Nina. - Luna już mnie poinformowała, że twój ojciec ma wobec ciebie inne plany. Ale nie rozumiem dlaczego się tak dajesz. To XXI wiek, nie średniowiecze.

- No niby tak, ale ja to obiecałem ojcu już wcześniej. A obietnic dotrzymuję - wyjaśnił i natychmiast ugryzł się w język.

Obojgu przypomniała się ta cudowna i słodka chwila.

Leżeli z Calebem i śmiejąc się patrzyli w gwiazdy.

- Nie mogę uwierzyć we własne szczęście - powiedziała wtedy wtulona w jego pierś. Mogła pozostać w tej pozycji i już do końca życia słuchać rytmicznego bicia serca. Jednak często miała wrażenie, że Caleb posiada dwa. Ale nawet teraz to wydawało się mało prawdopodobne. N i k t nie mógł mieć dwóch serc, nawet nadprzyrodzona istota. Ale czy aby na pewno?

- Ja również - odparł i poczuła jak muska ją ustami tuż za uchem, co zawsze wprawiało ją w rozkoszne drżenie.


Dotknęła tego miejsca uśmiechając się, a el Lupus najwyraźniej zrozumiał ten gest, bo wyszczerzył kły.

- Będziemy razem, już na zawsze - powiedział wtedy. - Obiecuję.

Jakże jej brakowało tych momentów, w których nie było wokół nich nic z wyjątkiem słodkiej miłości i uniesień. Przeniosła wzrok na swoje dłonie, które nagle znalazły się w mocnym uścisku rąk Caleba.

- Nina, ja naprawdę tego nie chciałem - wyznał.

Pocałuj go, znów odezwał się ten głos, teraz, tutaj, natychmiast! I już miała się poddać, już przymrużyła oczy i zbliżyła do niego twarz, gdy nagle obok nich zjawiła się Caro. Caleb szybko puścił Ninę i odsunął się od niej.

- Przeszkadzam? - zapytała krzyżując ręce na piersi.

- Nie - odpowiedzieli jednocześnie.

Caro uniosła brew i po chwili znalazła się przy Calebie całując go namiętnie, aby Nina wszystko doskonale widziała. Odwróciła wzrok i odeszła jak najdalej powstrzymując łzy. Mogła się spodziewać, że ona nie da sobie spokoju. Będzie doszczętnie pokazywała, iż to wygrała i el Lupus należy do niej, a Nina nie miała zamiaru wdawać się w tą gierkę. Wolała z uniesioną głową przyjąć upokorzenia, które szykowała dla niej Blondie.

Nie poszła do domu od razu pragnąc pobyć trochę sama. Zamartwianie się jej matki było teraz ostatnią rzeczą jakiej potrzebowała. Nie wiedząc czemu, jej nogi od razu ruszyły w stronę lasu, a dokładniej do jednego magicznego miejsca. Z wielkiego urwiska widać było całe Laval. Nie żeby było jakieś specjalnie duże. Westchnęła cicho przypominając sobie ostatni raz kiedy tu była.

Była zbyt zamyślona by spostrzec, że obserwuje ją Luna. Była naprawdę piękną dziewczyną o szarych oczach i włosach, a jej wilcza postać była zadziwiająca i zapierała dech w piersi, gdy mieniła się tym swoim specyficznym srebrem.

- Co tu robisz? - zagaiła Nina.

- O to samo miałam zapytać i ciebie - odparła el Lupus i stanęła obok dziewczyny również patrząc przed siebie. - Widziałam sytuację z Caro i uznałam, że przyda ci się wsparcie.

- Dzięki - powiedziała szczerze. - Wiadomo już, kim były te wilki? - zapytała po dłuższej chwili milczenia.

Pół roku temu w mieście pojawiła się zupełnie nieznana wataha wilków, która pragnęła wykurzyć stąd el Lupusów i zająć ich miejsce. Na marne, ponieważ Laval zostało założone właśnie przez nich i z tego co wiedziała, byli jedną z największych watah na świecie. To był pierwszy i ostatni raz kiedy widziała przemianę Caleba. Nie licząc snów, ot co.

- Nie, ale nasi samce ciągle ich szukają - odpowiedziała i potarła plecy dziewczyny. - Jak się czujesz?

- Jakby ktoś zdzielił mi mocnego kopa w brzuch - parsknęła. - A najgorsze, że nie mogę mu oddać.

- Kiedyś się zemścisz - zapowiedziała Luna i szybko odwróciła głowę. W ich stronę zmierzał Caleb ze skruszoną miną. Nina również przez chwilę na niego popatrzyła, a potem ponownie się odwróciła do niego plecami.

- Siostrzyczko, zostaw nas samych- rzekł, a dziewczyna posłusznie wykonała polecenie.

Teraz Nina czuła obok siebie ciepło bijące z bety Krwawego Księżyca. Przygryzła dolną wargę. Doskonale wiedziała, jak chłopak działa na kobiety. Mogły go nienawidzić, ale bijąca z niego siła i nutka tajemniczości zawsze przyciągała ich do niego. Ponoć był to sposób na łapanie ofiary...

- Już się wycałowałeś? - burknęła uporczywie wpatrując się w dal.

- Taka to już ludzka głupota, że człowiek idzie za głosem ciała2 - zacytował najwyraźniej dumny z siebie.

- Zajęcia się skończyły, więc skończ.

- To jeszcze nie wiesz, że jestem duszą romantyka? - zapytał uderzając otwartą dłonią w pierś jakby do niego strzeliła.

Tym razem spojrzała na niego starając się włożyć w to całą frustrację i złość. Na próżno.

- Jak chcesz być moim przyjacielem, kiedy twoja dziewczyna nie znosi nawet mojego widoku? - zagaiła.

- To jej problem... - rzekł zbliżając się do niej.

- A rodzina?

- To ich problem.. - jeszcze bliżej...

- A ojciec?

- To jego problem...

I już stał tak blisko niej, że czuła każdy mięsień jego ciała. Przymrużyła oczy i stanęła na palcach gotowa do pocałunku, którym chciała mu wszystko przebaczyć. Objął ją ramionami i pochylił głowę. Ich usta już prawie się zetknęły, ale Caleb nagle się zatrzymał i zesztywniał. Nina otworzyła oczy.

- Mamy towarzystwo - rzekł chłopak i w tym samym momencie z krzaków wyszły te same wilki, które zaatakowały el Lupusów pół roku temu. Jednak tym razem było ich o wiele więcej.

Z klatki piersiowej Caleba dobiegło warczenie i wyszczerzył kły gotów w każdej chwili zaatakować... lub się bronić.

- I co teraz? - zapytała Nina.

- Możemy zrobić tylko jedno - odparł Caleb.

- Co masz na myśli?

- Jak szło 'Ojcze Nasz'?
___________________________
1 Szekspir William, Romeo i Julia. Akt V, scena 3
2 Szekspir William, Stracone Zachody Miłości


PS.: Uuu, pierwsze hejty. Jestem sławna *.* Pozdro dla tego Anonimka, też Cię kocham :****

9 komentarzy:

  1. Jejaszku *-* koffam Cie i ty dobrze wiesz ;*
    Do tego z hejtów...
    FUCK YOU BITCH!!!!!

    OdpowiedzUsuń
  2. "Jak szło 'Ojcze Nasz'?". XDDDDD Nie nooo... Hiena, rozwalasz system. XD
    Musiałaś przerwać w takim momencie? Serio? '__'
    Iii... wiedziałam, wiedziałam, że nie obejdzie się bez hejtów! Ale możesz się cieszyć, bo tylko najlepsi otrzymują te "pojazdy". XD To działa w ten sposób: im bardziej denny hejt, tym coś jest popularniejsze. c:
    Wstawiaj szybciutko następny. <3

    OdpowiedzUsuń
  3. Uwielbiam "Romeo i Julię"!

    OdpowiedzUsuń
  4. Świetne hieno :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Haha, jesteś THE BEST, na prawdę masz talent.
    Pff... A Alex Ciągle pierwsza xD

    OdpowiedzUsuń
  6. Hiena, jesteś cudowna. I jeszcze te teksty, jesteś boska ;)
    A co do hrjtów, co prawda to prawda. Dobrze temu anonimowi dowaliłaś ;)

    OdpowiedzUsuń