Rozdział 5: Powrót bestii

Mimo osłabionych zmysłów, Calebowi trudno było nie usłyszeć okropnego ryku, który wydobył się z gardła Niny. Sam poczuł jej ból, fizyczny i psychiczny. Zacisnął powieki nie mogąc nic na to poradzić. Nie zwracając uwagi na potworny ból przeszywający jego mięśnie, wstał z łóżka i podszedł do okna. Kręciło mu się w głowie, świat był rozmazany, a lewe oko zaczynało coraz bardziej szwankować. Był już pewny w stu procentach, że straci wzrok. Na razie tylko w połowie, ale za kilka lat będzie ślepy jak kret. Jedyne, co mu wtedy będzie potrzebne, to zmysł węchu i słuchu, a te miał na szczęście dobre... no, przynajmniej gdy był zdrowy. Uspokoił myśli i przeszukał myśli. Nigdzie nie wyczuł bestii, więc postanowił odezwać się pierwszy.

Jesteś tam?

Nic. Zupełna cisza.

Odpowiedz!

Nakazał, ale przywitała go ta sama cisza, co wcześniej. Pomyślał, że to pewnie przez chorobę. Może przynajmniej wygoniła z jego myśli wilka. Cały czas zadawał sobie jedno pytanie - 'co teraz?'. Nie chciał się tym martwić, więc zamknął okno i ruszył do łóżka. Rozpętała się burza ukazując całemu Laval to, co obecnie chłopak czuł w sercu.

* * * 

Nina stanęła przed ogromnym zamczyskiem. Była tu drugi raz, ale tym razem nie czaił się w pobliżu żaden zboczony wilkołak, który zapewne najpierw by ją zgwałcił, a potem zjadł. Campbell obiecał jej osobiste treningi za co dziewczyna była mu niezmiernie wdzięczna. Łowca powinna umieć walczyć, a ona posiądzie tą umiejętność. Ale było coś, czego pragnęła jeszcze bardziej. Ostrzec Caleba przed planem łowców.

Wróciła myślami do dzisiejszego poranka. Siedziała z rodzicami i Campbellem przy jednym stole i słuchała ich rozmowy sama wpatrując się w kubek z kawą i nie udzielając się za specjalnie.

- A więc nasza córeczka wreszcie wszystko wie - rzekł ojciec pełen dumy, a Nina się zastanawiała ile jeszcze sekund minie, zanim tata pęknie. - I już wiesz, że jesteśmy jedną z najstarszych i najbardziej szanowanych rodów łowców na świecie? - spytał córki, a ona ograniczyła się tylko do zdawkowego kiwnięcia głową. Znowu.

- Akurat tego jej nie mówiłem, ale skoro już pan to zrobił, to nie będę się powtarzał - zaśmiał się Campbell i upił coś czerwonego ze swojego bidonu.

- Więc... - zaczęła nieśmiało Luisa. - Wspomniałeś o jakimś planie łowców. Możesz nas wprowadzić w szczegóły?

- Z przyjemnością. - Niemalże krzyknął chłopak i się rozpromienił jakby zobaczył ostatnie ciastko na stole, które mógł zjeść. - W tym mieście jest ostatnia wataha wilkołaków z gatunku Ahlanzekil, tylko ośmioro, a wśród nich dwie samice. Nie mają szans na przeżycie - Campbell przerwał na chwilę, by się napić, a Nina próbowała przetrawić to, co przed chwilą powiedział.

Z pewnością mówił o el Lupusach, ale wśród nich była Luna - Bastard. A co z watahą Caro? Przecież oni też byli Ahlanzekilami. Czyżby łowcy mieli błędne informacje?

- No więc - wznowił chłopak. - Do Laval jadą łowcy, najlepsi ze wszystkich. A naszym zadaniem jest znaleźć te ostatnie bestie, by potem tylko wskazać miejsce ich żerowania i zabić...

'Zabić', to słowo kołatało się teraz w głowie Niny, gdy stała przed domem el Lupusów i naciskała przycisk dzwonka. Po chwili na zewnątrz wyszła kobieta, której dziewczyna nigdy nie widziała. Była piękna niczym anioł. Rude włosy splotła w gruby warkocz i przewiesiła go przez ramię, a we fiołkowych oczach ujrzała zmęczenie. Nie od razu Nina zdała sobie sprawę, że ku niej zbliża się matka Caleba.

- W czym mogę pomóc? - Zapytała otwierając bramę.

- Ja... - zaczęła dziewczyna, ale zupełnie wyleciała jej z głowy starannie wymyślona wymówka. Wiedziała, że bez zaproszenia któregoś z el Lupusów, wyprawa ta mogłaby się skończyć tragicznie. Nie mogła też od razu wyznać wilczycy całej prawdy. Chciała najpierw przekazać ją Calebowi.

- W czym mogę pomóc? - Ponowiła z większym zniecierpliwienie samica alfa.

- Nazywam się Nina i... chciałabym natychmiast zobaczyć się z Calebem. - Powiedziała na jednym wydechu. - To pilne - dodała błagając wszechświat, żeby el Lupus ją wpuściła.

Kobieta długo się jej przyglądała najwyraźniej nie zamierzając odpowiedzieć. Jej fiołkowe oczy śledziły twarz Niny, potem obleciały całe jej ciało, a na koniec wzięła głęboki oddech nosem. Gdy tylko do kobiety dotarł zapach dziewczyny, jej źrenice natychmiast się rozszerzyły.

- Ty! - wycedziła przez zęby, a Nina poczuła w jej głosie oskarżenie. - To wszystko t w o j a wina. Gdybyś nie wkroczyła z buciorami w życie mojego syna, nie leżał by teraz ledwo przytomny. Zdajesz sobie sprawę, gówniaro, że mogłaś go zabić?

- Przepraszam bardzo - wydarła się dziewczyna. - To j a powstrzymywałam ataki wilkołaków, które chciały się dobrać do Caleba. To j a poświęcałam życie dla niego. I to j a go ratowałam, podczas gdy wy robiliście nie wiadomo co - ryknęła, ale od razu tego pożałowała. Zapomniała już, że nie ma tu do czynienia ze zwykłym człowiekiem. Jednakże pani el Lupus uspokoiła nerwy, ale w jej oczach i postawie ciała wciąż było widać nienawiść i chęć uderzenia jej.

- Nigdy nie miałam nic do ludzi - wycedziła. - Ale ty... ty za bardzo mieszasz w naszej rodzinie. Nie nadajesz się do roli dziewczyny, a już zwłaszcza mojego syna - Caleba Rodiona el Lupus. Przestań za nim łazić i odejdź stąd - po czym kobieta odwróciła się i już chciała odejść, ale Nina nie mogła się powstrzymać.

- Słucham!? J a nie nadaję się do roli dziewczyny? To p a n i nie nadaje się do roli matki! Kto to widział, żeby w XXI wieku rodzice wybierali swoim dzieciom, z kim mają być!? Żeby rodzice decydowali o ich życiu? Może w Indiach tak jest, ale my żyjemy w Ameryce - rzekła siląc się na spokojny ton.

- Nic o nas nie wiesz - powiedziała tylko el Lupus, zamknęła dziewczynie przed nosem bramę i odeszła.


* * * 

Trudno było nie słyszeć szmerów dobiegających zza okna. Ale dla Caleba największym zdziwieniem był widok Niny tuż przy bramie jego domu. Nie był w stanie dosłyszeć, o czym rozmawia z jego matką, ale sądząc po ich minach, ta rozmowa do najprzyjemniejszych nie należała. Teraz stała sama i zagubiona, a w jego sercu rodziło się współczucie. Przyszła tu nie zważając na niebezpieczeństwa, była odważna. Poczuł dziwny przypływ dumy. Jego Nina, zawsze uparta ale i jednocześnie nie można było jej nie kochać. 

Zmieniasz zdania, jak dziewczyna ubrania. No proszę, mogę zostać poetą.

Usłyszał w głowie pełen pogardy głos. A więc jednak choroba nie usunęła bestii.

Skończ wreszcie, poza tym to nie twoja sprawa. Co robimy?

Z czym?

Ze wszystkim? Choroba postępuje zbyt szybko. Jak mam odkryć lekarstwo, skoro nie jestem nawet w stanie dojść samodzielnie do łazienki?

Dobrze, że chociaż Luna nie musi zdejmować ci spodni, żeby Calebek mógł się wysiusiać zakpiła bestia. Wiesz, zawsze są specjalne pampersy...

Przestań wreszcie! Jestem twoim panem! Sam powiedziałeś, że jesteś mną. To znaczy, że jesteśmy jednością. I nie zapominają o jednym - jeśli ja zginę, ty również.

To poruszyło wilka, czuł to.

Jesteś za słaby powtórzyła kolejny raz bestia. Nie jesteś odpory na ból, ale...

Ale?

Ale ja tak. Pozwól mi przejąć kontrolę. Uratujesz tym samym nie tylko siebie, ale i bliskie ci osoby. Dobrze wiesz, że choroba może sprawić, że zaczniesz wariować... kto wtedy uratuje twoją samicę?




Caleb zastanowił się nad tymi słowami. Nie mógł się nie zgodzić ze swoim przekleństwem, ale nie mógł też pozwolić na to, żeby słowa wilka stały się rzeczywistością. Musiał wybrać - mniejsze lub większe zło. I gdy przed oczami stanęła mu cała rodzina z Niną i Esperanzą, podjął decyzję. Jednak najpierw chciał z kimś porozmawiać, więc zawołał Lunę.


* * *

Nina spojrzała w górę, gdzie chmury stały się na tyle ciemne, że można by pomyśleć, iż nadszedł wieczór. Pod bramę podeszła Luna i przez chwilę dziewczyny patrzyły się na siebie.

- Muszę porozmawiać z Calebem. Luna, proszę. To pilne - rzekła w końcu błagalnym tonem.

- On też chce się z tobą zobaczyć - odpowiedziała dziewczyna i otworzyła bramę. - Chodź, zaprowadzę cię.

Nina poczuła się, jakby wkraczała w zupełnie inny świat. Zamek wyglądał na stary nie tylko z zewnątrz, ale i wewnątrz. Do nozdrzy dziewczyny dobiegł zapach starości o pleśni. Zastanawiała się, jak można żyć w takim miejscu.

- Da się przyzwyczaić - rzekła Luna czytając jej w myślach. Nina nie mogła się doczekać lekcji tworzenia bariery wokół umysłu. Kiedy przebywasz w towarzystwie wilkołaków, ta umiejętność z pewnością się przyda.

Kiedy stanęły przed drzwiami na drugim piętrze, serce Niny zatrzepotało niczym ptak pragnący wyrwać się  klatki. Dzięki temu wiedziała, że są u celu a po drugiej stronie tej bariery znajduje się o n.

- Cóż, pewnie chcecie pogadać w cztery oczy, więc was zostawię. Jakby co, będę na dole - poinformowała el Lupus i zeszła po schodach cicho jak kot.

Nina odetchnęła ciężko i pchnęła drzwi. Znalazła się w ciemnościach. Rolety były pozasuwane i przesiewała się przez nie niewielka ilość światła. Zdziwiło ją to, jak szybko oczy przyzwyczaiły się do ciemności. Zupełnie tak, jakby po odkryciu prawdy o sobie samej, umiejętności łowcy zaczęły się budzić. Spostrzegła leżącą na łóżku postać, która uporczywie się w nią wpatrywała. Caleb.

- Miło cię widzieć - rzekł, a na jego twarzy zatańczył cień uśmiechu, który po chwili znikł. Czymś się martwił.

- Wzajemnie - powiedziała. - Muszę ci o czymś powiedzieć - nie chciała przedłużać. Pragnęła mu to powiedzieć i wyjść.

- Ciekawe - odparł beta i przeniósł wzrok na sufit. 

Gdy Nina podeszła na tyle blisko, by widzieć cały profil jego twarzy, spostrzegła wielką bliznę, a lewe oko chłopaka było zamglone, jakby miał zaćmę na całej gałce. Od razu zdała sobie sprawę, że jest ślepy na jedno oko. Usiadła najdelikatniej jak potrafiła.

- Ty pierwszy - rzekła.

Milczenie się przedłużało, a chłopak nie chciał mówić. Nina coraz bardziej się wierciła i już miała na niego krzyknąć, kiedy usłyszała szloch. Nigdy nie widziała, żeby Caleb el Lupus płakał. Zawsze wydawał się jej silny i wytrwały. A teraz, leżał tu, obok niej, a po policzkach spływały mu łzy. 

- Przepraszam - powiedział łamliwym głosem. - Przepraszam, że cię zawiodłem. Kolejną osobę, którą kochałem, która była dla mnie ważna - podniósł zabandażowaną dłoń i wytarł policzki.

- O czym ty mówisz? - Nina próbowała pojąć jego słowa, ale coś się z nią działo. Jakby czuła jego ból.

- Natura jest dziwna - zaczął Caleb. - Czasem tworzy coś, co nie powinno istnieć. Na przykład to, co jest między nami.

- A co jest między nami? Zerwałeś ze mną.

- Nazywamy to różnie, w zależności od pochodzenia. Wampiry to rodowici Francuzi, więc mówią na to Parenté âmes. Czarodzieje, posługujący się głównie łaciną, nazywają to Cognatio. A my, wilkołaki, jako Hiszpanie i Argentyńczycy, zwiemy to El parentesco de las almas.

Nina się wzdrygnęła. Skądś znała te słowa, ale nie umiała sobie przypomnieć kiedy i gdzie je usłyszała. Jakby miała w głowie dziurę.

- Jednakże wszyscy możemy to nazwać po prostu Pokrewieństwem Dusz - wznowił po chwili i spojrzał w jej oczy. - Jest to miłość między dwoma skrajnie różnymi rodzajami ludzi. Niektórzy porównują to z magią. Nie można od tego uciec, nawet po śmierci. Dzięki temu czujesz dokładnie to, co czuje twoja ukochana osoba, tak jak ty teraz odczuwasz moje uczucia. - Skrzywił się próbując usiąść. Gdy wreszcie mu się to udało, nawinął na swój palec kosmyk jej włosów. - To ponoć zdarza się tylko raz w życiu. Tylko raz czujesz prawdziwą miłość i nawet po śmierci wybranki, nie potrafisz już żywić do nikogo innego takich uczuć. Ale w moim przypadku zdarzyło się to o dziwo dwa razy.

- Czyli... - zaczęła Nina bojąc się pytać, a jeszcze bardziej bojąc się odpowiedzi. - Kochasz mnie?

Caleb uśmiechnął się do niej. Musiał jej to wyznać zanim stanie się najgorsze.

- Tak. I zawsze będę. Pamiętaj o tym. - I pocałował ją, a Nina poczuła, jak cały smutek i złość, które zbierały się w niej przez te miesiące, ulatnia się. Jego usta były idealnie dopasowane do jej, niczym dwa kawałki puzzli. Nacierały na nią, miękkie i ciepłe, a gdy spotkały się ich języki, Nina poczuła, że odlatuje. Caleb wziął ją w objęcia, a ona, spragniona jego ciepła, wtuliła się w silny tors chłopaka.

I zapomniała o wszystkim. O tym, kim jest on. O tym, kim jest ona. Gdzieś tam w dole został wilkołak i łowca i teraz byli tylko oni - dwójka zakochanych nastolatków. Caleb powiedział, że między nimi jest Pokrewieństwo Dusz, rzecz, która nie powinna się zdarzyć. Jednak to co czuła, było najbardziej pewną i najbardziej prawdziwą rzeczą w jej życiu. Nadal nie wiedziała, skąd znała wcześniej te dwa słowa, ale teraz to nie miało znaczenia. Liczyło się to, że chłopak do niej wrócił. Koniec z Caro i jej złośliwością. Koniec z patrzeniem, jak się do niego dobiera. Koniec z bólem i cierpieniem.

Gdy odsunęli się od siebie, Nina poczuła lekkie zawroty głowy. Caleb zawsze tak na nią działał. Guziki jego koszuli były rozpięte, a Ninę przeszedł dreszcz. Przy nim przestawała trzeźwo myśleć, a przecież nie mogła podejmować tak pochopnych decyzji, mimo że bardzo go pragnęła. Ale jeszcze nie teraz, nie była gotowa. Caleb uśmiechnął się i przytulił ją. Leżeli tak kilka chwil, aż w końcu Nina przypomniała sobie to, co powiedział wcześniej.

- Skoro to zdarza się raz w życiu, to czemu powiedziałeś, że u ciebie dwa? I kim była ta pierwsza?

Poczuła, jak Caleb napina mięśnie. Westchnął ciężko, ale zaczął snuć opowieść ze swojej przeszłości.

 - Kiedyś była pewna dziewczyna. Nazywała się Esperanza. Miała wtedy piętnaście lat, a ja szesnaście. Była łowczynią, córką wielkiego mistrza Zakonu Księżyca - najbardziej niebezpiecznych i wyszkolonych łowców na świecie. Ale ja nie umiałem oderwać od niej wzroku. Od zawsze jestem uczony nienawiści do łowców. Wyssałem to wraz z mlekiem matki. Ojciec zawsze powtarzał: Jeśli ty ich nie zabijesz, oni zabiją ciebie. Ale Esperana była inna. W chwili, gdy pierwszy raz się spotkaliśmy, poczułem to. Jej imię oznacza nadzieję. Nadzieję dla mnie... na zmianę. Zakochaliśmy się w sobie i nie zwracaliśmy uwagi na nic. Nawet na to, jak bardzo nasze uczucie zaczyna nas zmieniać. Trwało to rok, ukrywaliśmy to w tajemnicy. W tym czasie potajemnie się pobraliśmy. Jedyne, czego nam brakowało do szczęścia, to dzieci. Ale nigdy nie moglibyśmy ich mieć. - Urwał na chwilę, a Nina się zastanowiła. Ślub? Dzieci? I to w wieku szesnastu lat? Nie mogła tego pojąć, ale nie chciała pytać. Bała się, że może go to urazić.

- I co się z nią stało? - spytała.

- Jej ojciec dowiedział się o naszym romansie. Wpadł w szał i wydał na własną córkę wyrok śmierci. Udało jej się uciec z terenów Zakonu, a ja ukryłem ją u siebie. Chowała się jeszcze miesiąc, aż pewnego dnia, mój ojciec ją znalazł i wydał Hassowi. To był ostatni raz, kiedy ją widziałem. Kiedy czułem w sercu jej obecność.

- Boże - szepnęła i jeszcze bardziej się do niego przytuliła. Odczuwała ból Caleba, był nie do zniesienia. I pomyśleć, że to wszystko stało się zaledwie dwa lata temu.

- To tak bardzo bolało. Chciałem się zabić, ale nie umiałem. Byłem tchórzem. Bestia, która żyje w każdym wilkołaku, przejęła nade mną kontrolę i stałem się...

- Bestią z Laval - pisnęła Nina i usiadła patrząc mu w oczy. - To ty... jesteś... Bestią z Laval.

Caleb nic nie powiedział, ale jego milczenie było odpowiedzią. Wyciągnął do niej ręce, bojąc się, że go odrzuci, ale ona po chwili ujęła jego dłonie w swoje, by następnie ucałować jego kostki.

- Jak z tego wyszedłeś? - zapytała masując kciukami jego ręce.

- Zawędrowałem aż do Hiszpanii. Cały zakrwawiony i wycieńczony. Bestia łaknąca krwi. Znalazła mnie Caro, ale nie mogę sobie przypomnieć, gdzie i jak. Zaprowadziła mnie do swojej rodziny, która mnie przyjęła. Jej ojciec też kiedyś się poddał, wiec pomagał mi z tego wyjść. Po kilku miesiącach wróciłem do domu, a wraz ze mną wataha Caro. Obiecałem ojcu, że wezmę z nią ślub. Myślałem, że to pozwoli mi chociaż trochę zapomnieć o Esperanzie. I wtedy pojawiłaś się ty, a ja znów poczułem to dziwne bicie serca.

- Też to poczułam - wyznała i znów zapadła cisza. Ale tym razem nie była aż tak przytłaczająca. Widziała po oczach Caleba, że walczy z przeszłością, więc objęła go ramieniem i przytuliła do siebie. Nie mogła odjąć mu bólu, ale mogła być przy nim.

- A ty? - Zaczął po dobrej godzinie chłopak. - Co chciałaś mi powiedzieć?

Nina kompletnie zapomniała. Jak po tym wszystkim mogła mu to teraz wyznać? Dla niego oznaczałoby to, że historia się powtarza, co mogło tylko przysporzyć więcej bólu. Zacisnęła zęby. Jeśli teraz tego nie zrobi, to kiedy? Musiała go ostrzec przed planem łowców. Wpuściła do płuc powietrze i powoli odetchnęła. Nadszedł czas na szczere wyznania.

- Wczoraj... dowiedziałam się czegoś bardzo, ale to bardzo dziwnego - zaczęła. Jak miała to ubrać w słowa? Caleb wyczuł jej niepokój, bo nakrył jej dłonie swoimi i spojrzał jej głęboko w oczy, jakby chciał dojrzeć jej duszę.

- Powiedz mi - poprosił, a w jego głosie było tyle czułości, że Ninie zachciało się płakać.

- Pamiętasz, jak zapytałeś, skąd mam talizman z tojadem? - kiwnął głową. - Powiedziałam ci wtedy, że dała mi go babcia, która wierzyła w potwory - znów kiwnięcie. - A wczoraj dowiedziałam się, że jestem jedną z osób, która ma utrzymać porządek i je zabić.

Caleb zmarszczył brwi i puścił jej dłonie jak oparzony.

- C... co chcesz przez to powiedzieć?

- Jestem łowczynią, a dokładnie Werentersem.

Parzyła jak do chłopaka dociera prawda. Jak zaczyna się od niej oddalać. Spojrzał na nią, a w jego oczach nie dało się już dostrzec nic, tylko pustka.

- Caleb, proszę - zaczęła rozpaczliwie dziewczyna. Dopiero co go odzyskała, nie chciała ponownie stracić ukochanej osoby. - Ja naprawdę nic o tym nie wiedziałam. Przyszłam, żeby cię ostrzec. Do miasta jadą łowcy. Chcą wybić twoją rodzinę. Twierdzą, że el Lupusowie są ostatnimi Ahlanzekilami. Nie wiedzą nic o Caro. Musicie coś zrobić - urwała.

Caleb milczał, a ona tego nienawidziła. Pragnęła, żeby ją objął, krzykną, zrobił cokolwiek. Ale beta tylko siedział i wpatrywał się w przestrzeń.

- Caleb - szepnęła i sięgnęła po jego dłoń. - Nie opuszczaj mnie znowu. Kocham cię.

- Ja ciebie też - rzekł w końcu, a w sercu Niny pojawiła się nadzieja. - Ale musisz już iść. Muszę się z tobą pożegnać. Nie wiem, kiedy wrócę.

Dziewczyna poczuła, jakby ktoś oblał ją wiadrem z lodowatą wodą.

- Wyjeżdżasz?

- Tak jakby. Jestem poważnie chory i po protu muszę to zrobić.

- Dobrze - powiedziała Nina i wstała z łóżka.

Pocałowała go czule i wyszła nie widząc, że być może zrobiła to ostatni raz w życiu.

* * * 

Caleb patrzył, jak jego dziewczyna wychodzi. Musiał jej powiedzieć wszystko, co leżało mu na sercu. Nie wiedział, czy jeszcze będzie kiedykolwiek miał na to okazję. Dotknął warg, na których przed chwilą spoczywały jej.

- Wybacz kochanie - szepnął.

Jesteś gotowy?

Odezwała się bestia. Chłopak odetchnął głęboko i się wyprostował. Musiał to zrobić.

Tak, jestem.

I poczuł jak zaczyna się wycofywać wgłąb umysłu, a jego miejsce zastępuje bestia. Jeszcze przez chwilę widział złoto, które zabarwiało jego oczy, a potem odszedł w nicość pozwalając Bestii z Laval powrócić.

4 komentarze:

  1. Odpowiedzi
    1. Mało brakowało do zbliżenia :c Szkoda, że nie wydałaś już książki xD Bo bym ją całą przeczytałam ;p Szkoda mi go :/
      Teraz piszę PDSKZ. Wbijaj Hiencia i pisz dalej twoje cudeńko ;*
      Chociażby dla mnie :}
      http://pdskz.blogspot.com/

      Usuń
  2. Genialny rozdział <3 Kocham twojego bloga :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Ciekawe jak się zakończy ta opowieść. Uwielbiam Cię :)

    OdpowiedzUsuń